politoksykomania - 7 lat autodestrukcji
detale
politoksykomania - 7 lat autodestrukcji
podobne
Od czego powinienem zacząć tę historię? Myślę, że punktem wyjścia powinno być moje aktualne położenie. Nie licząc alkoholu i marihuany, jestem czysty od dziesięciu dni, co jest najdłuższą przerwą od trzech miesięcy, czyli od kiedy narkotyki ostatecznie przejęły kontrole nad moim życiem. Mimo że mój stan nie jest jeszcze dramatyczny, to zdaję sobie sprawę z tego, że jestem kompletnie wjebany.
Do stanu obecnego jeszcze wrócę, natomiast myślę, że istotniejsza jest droga, która doprowadziła mnie do tego miejsca.
2019
Moment, kiedy to wszystko się zaczęło, jest dla mnie bardzo wyraźny. Miałem wtedy 11 lat i byłem w 6 klasie podstawówki. Jak większość dzieciaków z mojej klasy zaczynał się u mnie intensywny okres buntu, który przyszedł znacznie wcześniej, niż można by się spodziewać. Dla nauczycieli w szkole byliśmy prawdziwą zmorą, każdy zakaz był dla nas zachętą, a kary w postaci uwag do dziennika jedynie nas bawiły. Myślę, że ta buntownicza natura była jednym z ważniejszych czynników, które popchnęły mnie na tę drogę. Nie mniejszy wpływ miał tu też internet, byliśmy pierwszym pokoleniem dzieci z tak szerokim dostępem do sieci i mediów społecznościowych, dzięki czemu już w tym wieku wiedziałem zdecydowanie zbyt dużo o narkotykach. Marihuanę się pali, kokainę i amfetaminę wciąga, a heroinę wstrzykuje... Dziś przeraża mnie to, że w takim wieku mnie to interesowało, najprawdopodobniej już od najmłodszych lat poszukiwałem ucieczki od rzeczywistości
Pierwszą używką, którą zapragnęliśmy spróbować były papierosy. Wspólnie z moim najlepszym przyjacielem wpadliśmy na pomysł, by pozbierać niedopałki, wysypać z nich tytoń i skręcić papierosa z kartki papieru. W drewnianym domku obok mojego domu odpaliliśmy pierwszego papierosa. Nie umieliśmy nawet się zaciągnąć i jedynie wciągaliśmy dym do ust. On od razu się skrzywił i nie chciał więcej, natomiast mi całkiem spodobał się smak tytoniu.
Alkohol niezbyt mnie interesował, był dla mnie zbyt popularny i nie zbudzał specjalnych emocji. Rodzice dawali mi już wcześniej spróbować różnych napojów, jednak pierwszym co wypiłem samemu, była pełna setka znaleziona przy drodze. Wspólnie z grupką kolegów z klasy wzięliśmy po łyku i na tym zakończyły się nasze eksperymenty z alkoholem. Do pierwszego poważnego upicie musiałem jeszcze trochę poczekać.
Przeglądając internet w poszukiwaniu wiedzy o narkotykach błyskawicznie trafiłem na forum hyperreal. Całkowicie zafascynowała mnie ta strona, całymi godzinami czytałem o różnych substancjach i doświadczeniach ludzi z nimi. Szczególnie zainteresowało mnie wytwarzanie metylokatynonu z tabletek na katar. Jako że nie miałem ani tabletek, ani manganu potrzebnych do jego wytworzenia, pomieszałem spray do nosa z octem i paroma innymi detergentami, dosypałem do tego kredy i zostawiłem do wyschnięcia. Następnego dnia przyniosłem do szkoły w sreberku ten śmierdzący octem żółty proszek. Na kolegach zrobiło to niesamowite wrażenie, po lekcjach poszliśmy z jednym z nich spróbować tego wynalazku. Wciągnęliśmy nosem trochę proszku i wmówiliśmy sobie, że coś czujemy. Moja ówczesna fascynacja metkatynonem miała jeszcze nieraz odbić się na moim życiu
2020
Pierwszą substancją, która zmieniła mój stan świadomości była kofeina. W 7 klasie podstawówki pojechaliśmy na wycieczkę do Warszawy i jak to bywa na takich wycieczkach, nie spaliśmy za wiele. Ostatniej nocy wpadłem na pomys, żeby ożywić się, pijąc mocną herbatę, wiedziałem, że zawiera ona kofeinę, jednak do tej pory nigdy nie odczułem jej działania. Zaparzyłem trzy torebki w niewielkiej ilości wody i wypiłem na raz. Po chwili zmęczenie całkowicie zniknęło, a ja wkręciłem się w coś na telefonie, nie odrywając się od niego przez godzinę. Później jednak ogarnęło mnie zmęczenie i zasnąłem. Od tego momentu kontynuowałem eksperymenty z herbatą, zwiększając stopniowo jej ilość, dochodząc w pewnym momencie do 40 torebek mieszanych z kawą i innymi ziołami.
Moja fascynacja stymulantami nie skończyła się na kofeinie, kiedy w domu znalazłem paczkę tabletek z psudoefedryną, wziąłem dwie, nie zastanawiając się zbyt długo. Nie uzyskawszy żadnego efektu, jakiś czas później znowu podkradłem tabletki, ale tym razem tabletek było 5. Uznałem, że wezmę je w nocy przed rozpoczęciem roku szkolnego. Okropnie nie chciałem wracać do tego miejsca i chciałem być jak najmniej świadomy. Tym razem trochę się obawiałem co się ze mną po tym stanie, ale gdy tabletki już weszły, zapomniałem o cały strachu. Serce biło mi jak młot, na całym ciele czułem dreszcze, słuchałem depresyjnej muzyki, która brzmiała jak nigdy wcześniej. W tamtym momencie myślałem, że nigdy wcześniej nie czułem się tak dobrze.
Niedługo później powtórzyłem eksperyment z pseudoefedryną, mieszałem ją też z herbatą, po czym byłem już zupełnie wystrzelony. Czułem się, jakbym odblokował kody do życia, koledzy z klasy patrzyli na mnie z mieszanką podziwu i odrazy, kiedy o tym opowiadałem, ale ja byłem z siebie dumny. Gdzieś w tym okresie pojawił się też alkohol. Pierwszy raz to była ukradziona rodzicom kolegi wódka smakowa. Nie spodziewaliśmy się po tym niczego, więc pociągnęliśmy po kolejce i rozeszliśmy się do domów. Po drodze ziomek napisał, że chyba coś czuje, ja tymczasem zataczałem się, idąc ulicą.
Za drugim razem jednak grubo przesadziliśmy z alko, zarzygaliśmy całe mieszkanie, a kaca miałem takiego jak nigdy później. Całkowicie zbrzydł mi po tym alkohol.
2021
Przez całą ósmą klasę podstawówki ograniczałem się do dużych ilości kofeiny i okazjonalnie pseudoefki, aż pod koniec roku szkolnego poznałem rok starszego ziomka, który już dość konkretnie płynął z dragami. Zrobiło to na mnie takie wrażenie, że pewnego dnia, chcąc mu zaimponować, poszedłem do apteki i kupiłem cztery saszetki tantum rosa. Już wcześniej czytałem dużo trip raportów z benzydaminy, ale jak dotąd nie odważyłem się sam spróbować. Bez żadnej ekstrakcji rozpuściłem w wodzie saszetki i przyniosłem do szkoły, gdzie razem z tym ziomkiem próbowaliśmy to wypić. Dałem radę wypić jedynie połowę butelki, czyli jakieś pół grama. Wróciłem do domu i czułem się okropnie struty, wzrok mi się rozmazywał i miałem zawroty głowy. Przez następne kilka dni czułem się mocno otępiały i jakby oderwany od rzeczywistości, mam wrażenie, że ta lekka derealizacja pozostała mi po tym na dłużej, a kolejne zabawy z dragami utrwaliły ją na stałe.
Po skończeniu podstawówki moja fascynacja dragami dalej rosła, kiedy poszedłem do liceum, nie znając tam nikogo, odkryłem, że dragi bardzo interesują ludzi, a ja miałem na ich temat dużą wiedzę, którą czerpałem z hyperreala, na którym miałem już wtedy swoje konto. Po kilku tygodniach na wycieczce szkolnej poczęstowałem kolegę z klasy ukradzionym mamie zopiklonem. Porobiliśmy się wtedy potężnie, wszyscy myśleli, że udajemy, a ja nie byłem w stanie złożyć sensownego zdania. W nowej szkole używki były dla mnie jedynym sposobem na to, by jakkolwiek się wyróżnić. Od razu zacząłem palić, czasem przynosiłem do szkoły alkohol i opowiadałem o swoich przygodach z substancjami. W tym okresie więcej czytałem o narkotykach, niż rzeczywiście brałem, znałem wszystkie grupy substancji i ich działanie, ale nie byłem jeszcze w stanie niczego dla siebie załatwić. Bałem się pytać ludzi o ćpanie, czy kupować leki, co jednak szybko miało się zmienić.
2022
Wkręciłem się w grupkę znajomych, którzy też byli zajawieni dragami i niedługo później zapaliłem z nimi marihuane. Efekty były zupełnie inne, niż się spodziewałem. Zamiast uspokojenia byłem solidnie wystrzelony i miałem niesamowity natłok myśli. Teraz wiem, że to było zwykłe przejaranie, ale wtedy byłem pewien, że sprzedali nam coś innego niż zwykłe THC. Z tymi samymi ludźmi kontynuowaliśmy testowanie dragów, była benzydamina, pseudoefedryna i w końcu kodeina. Ta ostatnia okazała się najważniejsza w tej historii, jednak za pierwszym razem nie poczułem nic poza lekkim otępieniem. Każda kolejna próba pogłębiała jednak moją fascynację tą substancją. Za drugim razem, na kolejnej szkolnej wycieczce, spróbowałem kody po raz kolejny, i pierwszy raz poczułem namiastkę opiatowej euforii. Mieliśmy potem trochę problemów, bo wydało się, że braliśmy kodę. Po umoralniającej rozmowie z rodzicami ziomka obiecaliśmy, że już nic nigdy nie weźmiemy. Ja się z tego śmiałem, ale reszta podeszła do tego na poważnie, musiałem szukać sobie nowych kompanów do ćpania.
Przez to, że nie miałem z kim brać, na parę miesięcy odpuściłem sobie, i zadowalałem się alkoholem, który piłem bardzo często i w ogromnych ilościach. Najebany wyżalałem się wszystkim dookoła, a później ludzie krzywo na mnie patrzyli, przez co po jakimś czasie zbrzydł mi alkohol. Kończyły się wakacje, a ja miałem iść do drugiej klasy liceum, która miała się okazać przełomowa. Zaczęło się od pierwszego dnia, przed rozpoczęciem roku wciągnąłem kreskę kokainy w przejściu podziemnym, nie była może duża, ale wychodząc na powierzchnię, twarz wykręcił mi euforyczny uśmiech. Od tego dnia popłynąłem jak nigdy dotąd. Zamówiłem na internecie fenibut, którego paczkę zjadłem w tydzień, mieszając z alkoholem i robiąc przypałowe rzeczy na urwanym filmie. Niewiele później pierwszy raz spróbowałem DXM, a tydzień później niemal się przekręciłem popijając 600mg dexa i 50mg opiramolu herbatą z 20 torebek, nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia i płynąłem dalej. Wróciłem do kodeiny, stopniowo zwiększając dawki. Za czwartym razem wrzuciłem 300mg i pierwszy raz doświadczyłem tych słynnych noddów. Leżałem i zupełnie nie czułem swojego ciała, słuchałem muzyki i patrzyłem się w sufit, nie potrzebując niczego więcej do szczęścia. Całkowicie zakochałem się w kodeinie, brałem ją co tydzień albo dwa i za każdym razem było tak samo bosko.
2023
Niestety nie mogło to trwać długo, po kilku miesiącach zauważyłem, że moja tolerancja na kodeinę rośnie, wydawałem na nią każde wolne pieniądze, a po wszystkim i tak pozostawał niedosyt. Pamiętam dobrze dzień, kiedy uświadomiłem sobie, że jestem wjebany. Wracałem do domu późno wieczorem, przez cały dzień myślałem o kodeinie, ale brałem ją parę dni wcześniej i wiedziałem, że to za krótka przerwa. Miałem jakieś drobne, które wystarczyłyby tylko na mały thiocodin, ale i tak chciałem po niego pobiec do apteki. Stałem przed domem i nie mogłem się zdecydować, żeby wejść, więc chodziłem tam i z powrotem ulicą. Nie próbowałem się oszukiwać, wiedziałem, że jestem uzależniony i przerażało mnie to, bo miałem wtedy ledwie 15 lat.
Niedługo później podjąłem pierwszą próbę zerwania z nałogiem, wytrzymałem może trzy miesiące i wróciłem. Najlepiej DXM, benza, a potem znowu kodeina, po przerwie znowu poczułem to, za co pokochałem tę substancję. Nie próbowałem już z tym walczyć, znowu brałem w odstępach nie dłuższych niż dwa tygodnie. Niespodziewanie w moim życiu pojawiła się kolejne grupa substancji, czyli syntetyczne kannabinoidy. Przeglądając internet trafiłem na śmiesznie tanią ofertę skręta z HHCO, kupiłem z ciekawości, nie mając specjalnej wiedzy o tych substancjach i za pierwszym razem srogo się przejechałem zaliczając potężnego bad tripa, o czym już kiedyś tu pisałem. Nie zraziłem się jednak i błyskawicznie kupiłem znowu. HHCO dawało dziwnie dysocjacyjny haj, można było godzinami tylko słuchać muzyki i myśleć. Gdzieś w tym okresie, czyli w okolicach moich 16 urodzin spróbowałem też metkatynonu, w tej substancji spodobało mi się jedynie euforyczne wejście chwile po wypiciu, dla tego wejścia miałem jednak brać go jeszcze wielokrotnie. Po krótkiej przerwie płynąłem znacznie grubiej niż wcześniej, ładowałem kodę, metkata, jaranie i alko, na przemian lub w przeróżnych kombinacjach, w zasadzie nie brałem niczego poza tym.
Mimo że zdawałem sobie sprawę, z mojego pogarszającego się stanu, wypierałem myśli o konsekwencjach. Przeczytałem i słyszałem dziesiątki historii narkomanów i pozornie zdawałem sobie sprawę z mechanizmów wyparcia i oszukiwania samego siebie przez narkomana, jednak podświadomie i tak czułem, że jestem inny niż wszyscy. Dotyka to każdego, kto ma kontakt z narkotykami i nawet mając tego świadomość, nie da się od tego uciec.
Idąc do trzeciej klasy, podjąłem kolejną próbę wyhamowania swojego nałogu. W tym czasie mocno wkręciłem się w siłownie, która była jedynym, co mnie jakkolwiek wciągało poza ćpaniem. Nie chciałem psuć swoich postępów narkotykami, więc chciałem, chociaż na chwile je ograniczyć, już nawet nie myślałem o skończeniu z dragami tak jak przy pierwszej przerwie. Wytrzymałem jeszcze krócej niż wcześniej, cała przerwa potrwała może miesiąc, po którym wróciłem do kodeiny. Dalej intensywnie trenowałem, w związku z tym stawiałem sobie cele w stylu "wycisnę na ławce x kg i w nagrodę wezmę kodę" oczywiście nic nigdy z tego nie wyszło.
2024
Byłem jeszcze w stanie robić odstępy, żeby utrzymać tolerancję na jakimś tam poziomie. Nie miałem też zbyt dużo pieniędzy, co chroniło mnie przed popadnięciem w ciąg. Poddałem się nałogowi i to mi w pewnym sensie pomogło, żyłem w całkiem niezłym stanie psychicznym, ćpając regularnie, ale nie codziennie. W taki sposób przeżyłem aż do następnego końca wakacji. Z jakiegoś powodu ten moment zawsze był dla mnie przełomowy i kończył pewien etap, zazwyczaj była to jednak zmiana na gorsze. Dostałem spory zastrzyk pieniędzy i jeszcze pod koniec wakacji kupiłem dużą butelkę 1,4 butanediolu, a później tramadol, kratom i HHC, wszystko od razu w sporych ilościach. Robiłem najgrubsze ciągi w swoim życiu, zdarzało mi się być cały tydzień pod wpływem. Brałem wszystko w przeróżnych kombinacjach, raz cudem unikając tragedii, kiedy po miksie tramadolu z butanediolem, zemdlałem i obudziłem się bez czucia w rękach i nogach.
2025
Pozbyłem się wszelkich zahamowań przed ćpaniem, kiedy znajomy zaproponował mi mefedron, nawet się nie wahałem. Pierwszy kontakt z tą substancją nie był zbyt spektakularny. Po wciągnięciu kreski w kiblu poczułem spore pobudzenie i lekką euforię, nic czego bym do tej pory nie znał. Mój pogląd na ten narkotyk zmienił się jednak za drugim razem. Tutaj już dawka była dużo większa, na wejściu całkowicie rozmazał mi się wzrok, a uderzenie euforii było czymś niesamowitym. Kolejna kreska jeszcze wzmocniła ten stan, teraz musiałem położyć się na ziemi, kiedy mój mózg gotował się od ilości dopaminy, serotoniny i adrenaliny.
Wydawało mi się wcześniej, że biorąc opioidy przez parę lat, nie wjebie się już w kolejną grupę substancji, jednak beta ketony spodobały mi się jeszcze bardziej od tych pierwszych. Opio od dawna nie dawały mi już takiego stanu jak na początku, nawet biorąc ogromne dawki, czy kombinacje kilku substancji, zawsze pozostawał niedosyt. Mefedron nareszcie z powrotem dał mi stan, w którym nie potrzebowałem już nic innego, aby czuć się dobrze.
Następnego dnia jednak czar prysnął, doświadczyłem jednego z najgorszych zjazdów w swoim życiu, przez cały dzień myślałem o mefedronie i miałem koszmarnego doła. Po osiemnastych urodzinach dostałem całkiem sporą sumę pieniędzy i zacząłem testować kolejne substancje, ale nic już nie spodobało mi się tak bardzo, jak mefedron. Przez jakiś czas jeszcze w miarę ogarniałem życie, kończyłem szkołę i pisałem matury, więc nie mogłem pozwolić sobie na zbyt grube loty. Dalej też trenowałem, co chociaż trochę odciągało mnie od ćpania. Głód narkotykowy jednak cały czas rósł i wkrótce miał wręcz eksplodować.
Dzień zaczął się zupełnie normalnie, posiedziałem przed komputerem do południa, a potem poszedłem na trening, jeszcze w jego trakcie napisał do mnie znajomy, chwaląc się zakupem MDMA i proponując spotkanie. Zgodziłem się natychmiast i zaraz po treningu pojechałem na umówione miejsce. Spotkaliśmy się i po chwili rozmowy temat zszedł na zastrzyki. Ziomek miał bardzo dużą wiedzę w tym temacie, a ja od jakiegoś czasu podświadomie się do tego przygotowywałem. W końcu on zaproponował, aby podać sobie emke w kabel, początkowo się nie zgodziłem, ale i tak poszliśmy do apteki po sprzęt. Kiedy jednak zobaczyłem, ile jest kryształków, zdałem sobie sprawę, że tylko zapodanie tego po kablach da jakiś efekt. Tym razem decyzja była szybka, strzał był idealny, mam bardzo dobrze widoczne kable, więc wszystko udało się z pierwszym razem. Po kilku sekundach uderzyło, poczułem rozlewające się po ciele rozluźnienie i ciepło, opadłem na krzesło i patrzyłem się w sufit.
Potem już wszystko potoczyło się błyskawicznie. Następnego dnia byłem w okropnym humorze, cały dzień dręczyła mnie mieszanka wyrzutów sumienia i chęci na kolejnego strzała. Poszedłem na trening, ale zupełnie nie mogłem się skupić, coraz bardziej wkurwiony, nie mogłem też zasnąć. Kolejnego poranka się złamałem, niemal pobiegłem do apteki po acatar, który następnie przerobiłem na metkatynon. Ową substancję, którą zainteresowałem się siedem lat wcześniej, oczywiście władowałem sobie w kabel. Ten strzał rozłożył mnie na łopatki, ale mimo tego od razu chciałem więcej, po chwili zrobiłem kolejną iniekcję, a potem napisałem do znajomych czy nie chcą się przyłączyć. Tego samego dnia strzeliliśmy jeszcze parę razy metkata, a potem kupiliśmy mefedron, który też wjebaliśmy sobie w kanał. To jednak było dla mnie za dużo, po strzale trzęsłem się z zimna i miałem kosmiczny nieogar, mimo to, nad ranem podałem go sobie ponownie. Później próbowałem jeszcze się opamiętać, ale nigdy nie trwało to dłużej niż parę dni. Próbowałem dalej kolejnych substancji, tylko teraz wszystkiego chciałem spróbować dożylnie.
W końcu któregoś dnia, po prostu rozsypałem się psychicznie, z samego rana strzeliłem sobie metkata, a potem metafedron, mefedron, klefedron, metaklefedron, amfetamine i metamfetamine, w większości dożylnie, nieraz mieszane ze sobą. Prawie cały tydzień byłem naćpany, ledwo co spałem i jadłem. Nie chciałem już niczego poza ćpaniem, a że miałem pieniądze, to mogłem być cały czas ostro naćpany. Ostatniej nocy tego maratonu miałem już koszmarne psychozy, byłem w tak złym stanie, że nie mogłem się dobrze wkłuć i zjebałem mnóstwo strzałów. Byłem już tak wkurwiony, że po prostu rozpuściłem w wodzie pół grama, które mi zostało, i chciałem władować to sobie na strzała. Coś jednak wtedy nade mną czuwało, kiedy miałem już zaciągać płyn do pompki, odpłynąłem na chwile, rozlewając cały towar na łóżko.
Wróciliśmy do punktu wyjścia, po tej dramatycznej nocy udało mi się wyrwać z ciągu. Po tygodniu rzeczywiście wytrzeźwiałem i coś mnie natchnęło, żeby spisać tę historię. Mimo że aktualnie jestem trzeźwy, nie widzę przyszłości w jasnych barwach i wiem, że powrót do nałogu to tylko kwestia czasu. To nie jest wołanie o pomoc, bo jej nie szukam, chce jedynie, żeby to, co napisałem, pozostało na wieki gdzieś na internetowych dyskach. Przez te wszystkie lata prowadziłem podwójne życie i większość ludzi z mojego otoczenia, nie ma pojęcia, jak wygląda rzeczywistość. Nie starałem się opowiedzieć historii swojego życia i nie poruszałem zupełnie kwestii osobistych. Jest to pozbawiony emocjonalnych uniesień opis rozwoju choroby, jaką jest narkomania. W dobie niezwykle silnego indywidualizmu niech to będzie przestroga dla wszystkich, którzy myślą, że są zbyt wyjątkowi, aby stoczyć się na dno.
- 83 odsłony
Odpowiedzi
Klasyfikacja
Hej zaklasyfikowalem Twoj TR jako politoksykomania i odpowiednie tagi zamieściłem tak jak w orginale.